Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 13.djvu/7

Ta strona została skorygowana.
—   353   —

— Psa! — krzyknął nadleśniczy. — Wszystkiemu wierzę, lecz to jest nieprawdopodobne.
— Tak, psa — powtórzył chłopiec. — Leśnika.
— Do kroćset djabłów, czy to możliwe?! Łotrze, nie pozwalaj sobie na żarty!
— Nie żartuję wcale, panie kapitanie! A więc nie będziesz go łajał?
Nadleśniczy przechadzał się w najwyższym gniewie. Używał wszystkich możliwych przekleństw, uspokoił się jednak wreszcie i rzekł.
— Zwyciężyłeś mnie, chłopcze, wziąłeś mnie na kawał i to jak jeszcze! Powinienem właściwie zbesztać tego Ludwika ostatnimi słowami, teraz jednak muszę dotrzymać słowa. Dobrze, nie będę go łajał, lecz ty bierz zaraz swego lisa i zabieraj się natychmiast. Nie chcę cię już widzieć nigdy, przez całe moje życie. Nie potrzebuję chłopca, który mi naprzód zabrał rewolwer, a po tym chytrze odebrał mi wolność działania. Wynoś się! Marsz za drzwi!
Stał z groźnym wyrazem twarzy i wskazał wysoko podniesioną ręką drzwi. Robert wsunął obojętnie rewolwer do kieszeni, przewiesił znowu lisa przez plecy, wziął strzelbę do ręki i rzekł, podnosząc jasne swe oczęta bez trwogi ku leśniczemu.
— Sądzisz może, że obawiam się ciebie, panie kapitanie? O, znam cię, znam cię dobrze!
— Co, ty mnie znasz? — zagrzmiał Rudowski. Więc musisz także wiedzieć, że koniec z nami, koniec na zawsze. Jesteś z gruntu fałszywy.
— Nie, ja nie jestem fałszywy! Umiesz