Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 13.djvu/8

Ta strona została skorygowana.
—   354   —

wprawdzie krzyczeć i łajać, lecz to są strachy na lachy. Nie robię sobie nic z tego, bo wiem coś.
— Tak! Cóż wiesz, na przykład?
— Że ty mnie lubisz!
Rzekł to z miną tak szczerą, a jasne jego oczęta zajaśniały taką miłością, że nadleśniczy się schylił i ponownie go chwycił w ramiona.
— Masz słuszność, drabie. Teraz wynoś się, bo wyłudzisz ode mnie jeszcze rzeczy, za które nie będę mógł odpowiadać! Wysunął chłopca na korytarz, zauważył jednak, że Helena i Zorski właśnie zapukać chcieli do drzwi.
— To panna Helena? jakąż to wieść przynosi mi pani?
— Przede wszystkim przynoszę bukiet, a oprócz tego małą prośbę, panie kapitanie.
— Dziękuję. Proszę więc. Wie przecież pani, że jej niczego odmówić nie mogę. Lecz cóż to ma znaczyć. Twarz pani promienieje, jakby Boże Narodzenie nowe dary przyniosło!
— Przyniosło też, mój kochany panie kapitanie. I do tego właśnie odnosi się moja prośba.
— Więc proszę powiedzieć wreszcie o co chodzi.
— Czy pozwoli pan mej matce, by mu przedstawiła mego brata?
— Brata pani, pana doktora Zorskiego? — zapytał zdumiony.
— Tak.
— Więc już opuścił Hiszpanię?
— Tak, właśnie teraz przybył do zamku.