Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 13.djvu/9

Ta strona została skorygowana.
—   355   —

— Do diabla, to się zgadza z prawdą, tak, to prawda, wycedził powoli i z namysłem.
— Jak to, zapytała Helena, pan wie już?
— Nie wiem nic, zgoła nic — rzekł prędko, by naprawić popełniony błąd.
— Ale proszę przywieść go, Pragnąłbym go bardzo poznać.
— Matka już pewnie jest w drodze z nim, ja pobiegłam naprzód, by oznajmić panu ich przybycie. Już pukają. Czy mogę otworzyć, panie kapitanie?
— Pewnie, pewnie.
Otworzyła drzwi i wszedł Zorski z matką.
Na jego widok twarz nadleśniczego przybrała wyraz najwyższego zdumienia.
— Jakto? Ten pan jest doktorem Zorskim, synem pani Zorskiej?
Delikatna twarz damy pokryła się lekkim rumieńcem; nastąpiłaby pewnie przerwa między pytaniem a odpowiedzią, gdyby się Zorski prędko nie wmieszał do rozmowy.
— Jestem nim rzeczywiście, panie kapitanie. Przybyłem tu zaledwie przed dziesięcioma minutami i już przyszedłem, by podziękować panu z całego serca za dowody dobroci i życzliwości, które złożyłeś wobec mej matki i siostry.
Nadleśniczy patrzał jeszcze ciągle ze zdumieniem na mówiącego, potrząsając głową.
— Próżne gadanie. Właśnie ja powinienem dziękować pani Zorskiej. Stara się ona, by mnie, starego pustelnika przerobić na towarzyskiego człowieka, a za to mi pan chyba nie potrzebuje