mocno wstrząśnięty widokiem hrabianki, gdy wszedł do pokoju. Klęczała na pół leżąc przy sofie i modliła się.
Prokurator zasiadł do stołu, by spisać protokuł. Dziwny ten wypadek zajął go niezwykle i zapragnął pomóc tym nieszczęśliwym.
Gdy skończył, przeczytał go na głos, podpisał i oddał doktorowi.
Ten wyciągnął tymczasem mały słoik, badając poważnie jego zawartość.
— Czy to trucizna? — spytał prokurator.
— Tak. Zobaczy pan zaraz jak ją rozpuszczę.
— Jestem zdania, że środek ten powinien być użyty w obecności kilku zdolnych psychiatrów.
— Czy pan nie polega na mnie? Jestem przekonany, że sprzeciwiliby się użyciu tak silnego środka. Raczej zgodziliby się na to, by chora była do końca życia.
— Podziwiam i cenię pański spokój i bez wahania powierzyłbym panu życie moje i mych najbliższych.
— Proszę mi wierzyć — odrzekł Zorski drżącym głosem — że ten spokój niełatwo mi przychodzi. Używam środka, który jedynie pomóc może, którego jednak dotychczas nie wypróbowałem. Nie rozchodzi się tu tylko o wyleczenie chorej, lecz także o wygranie wielkiego procesu, o ukaranie zbrodniarzy, od udania się tej operacji zależy całe moje życie i szczęście. Nie ufam w tym wypadku sobie, o nie, tylko wiedzy i pomocy Boga.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 14.djvu/10
Ta strona została skorygowana.
— 384 —