— To powiedz mu, niech opowie nam, jak tam było u hrabianki.
Wszyscy troje usiedli na ławce na podwórzu, pani Helmerowa i służące przyszły także i Alimpo jął opowiadać całe zdarzenie, wszyscy płakali tak samo serdecznie, chociaż tłumaczenie chłopca miało ogromne luki.
Od zabiegu minęło trzydzieści sześć godzin. W Zalesiu panowała cisza, jak w grobie. Chodzono cichutko, rozmawiano tylko szeptem. Nadleśniczy nawet wymierzył na dziedzińcu policzek parobkowi za to, że drugiego wołał za głośno. Co godzinę przechodziły z ust do ust wiadomości o stanie chorej. Było takie oczekiwanie, jak przed ogłoszeniem wyroku w sądzie, kiedy się nie wie, czy werdykt brzmieć będzie „winny“ czy „niewinny“.
Na drugi dzień przybył sternik. W mieszkaniu zapanowała radość. Przytłumiło ją ciążące nad całym domostwem oczekiwanie.
Cicho i prawie skrycie odwiedzał domowników, Zorskiego jeszcze nie widział. Tego dnia po obiedzie siedział z żoną i dzieckiem w swojej izbie i kazał sobie opisać zdarzenia ostatnich dni.
— Jak się nazywa hrabianka? — zapytał.
— Róża — odpowiedziała żona.
— A nazwisko?
— Rodri — Rodri — nie mogę sobie przypomnieć nazwiska.
— Roderwanda — dorzucił Robert.
— Roderwanda? — zapytał ojciec z namysłem. — Hm! I jest Hiszpanka?
— Tak.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 14.djvu/14
Ta strona została skorygowana.
— 388 —