— Chodź no tu!
— Podniosła się i zbliżyła do niego. Jej pytające wejrzenie padło na jego oczy i spostrzegło lekki blask nadziei.
— Dotknij się tej ręki!
Ujęła marmurową białą rękę śpiącej w swoje ręce i przytaknęła radośnie.
— Czujesz puls, matko?
— Tak.
— Popatrz na usta, jak się zaczynają czerwienić. Idź do kapitana i powiedz mu, że hrabianka za godzinę się obudzi.
Przyciągnęła głowę syna do serca, pogłaskała pieszczotliwie go po twarzy.
Gdy wróciła z powrotem, zajęła poprzednie miejsce. Ale pracować nie mogła. Prosiła Boga, by był litościwy i zesłał szczęście jej synowi.
Upłynęło pół godziny i usłyszano lekkie oddychanie chorej, widziano, jak poruszać zaczęła się ręka, całe ramię i powieki zadrgały. I znowu po krótkim czasie położyła chorą głowę lekko na bok.
Pierś Zorskiego ledwie nie pękła. Trzymał ciepłą jej rękę w swojej i pozostał spokojny. Teraz odwróciła się twarzą do niego, a bystre jego oko spostrzegło, że niedługo obudzi się ze snu. Powieki zaczynały podnosić się powoli. Otworzyła oczy i patrzała prosto przed siebie.
— Wszechmocne niebiosa, dopomóżcie! Teraz się rozstrzygnie! — prosił cicho Zorski.
Patrzała z zupełną świadomością na otaczające ją przedmioty.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 14.djvu/17
Ta strona została skorygowana.
— 391 —