— A kto taki?
— Jest to bardzo dobra pani, która chciała cię bardzo zobaczyć.
— Ach, obca! — zawołała przestraszona. I równocześnie spostrzegła, że leży w negliżu obok swego ukochanego. — Któż to taki?
— Moja matka!
Róża popatrzyła nań, jakby go nie rozumiała, potem zawołała z wielką radością:
— Twoja matka? O, co za szczęście, co za niespodzianka. Przywołaj ją tutaj. Prędko, prędko!
— Ale musisz z nią rozmawiać po francusku, bo po hiszpańsku nie rozumie.
— Niech się tylko zbliży.
— Matko — poprosił Zorski — zbliż się do nas. Róża pragnie cię widzieć.
Przystąpiła powolnym krokiem. Róża usiadła na łóżku. Wyciągnęła ku niej ręce z jaśniejącym radością obliczem i rzekła:
— Pani jest matką mojego Karlosa? Czy mogę zostać twoją dobrą, posłuszną córką?
Pani Zorska złożyła wśród łez ręce na jej głowę i rzekła:
— Moje dziecko, błagam Boga, by zesłał na twoją głowę największe błogosławieństwo! Życie własne oddałabym dla waszego szczęścia!
Trwali tak we wzajemnym uścisku. Wtedy Zorski podniósł się, wyszedł z pokoju i poszedł do kapitana.
— Zwycięstwo! Zdrowa, zdrowa! — zagrzmiał w jego drzwiach.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 14.djvu/19
Ta strona została skorygowana.
— 393 —