cel, nie zapomnę wynagrodzić pana. Dobrej nocy, sterniku!
— Dobrej nocy, panie doktorze.
Podali sobie ręce i rozeszli się. Każdy z nich był pewny, że losy ich odtąd zostaną związane ze sobą na jakiś czas.
Już minęła godzina, gdy Zorski powrócił do domu. W pokoju chorej zastał Różę, siedzącą na łóżku, zalaną łzami. Kasztelanowa siedziała obok niej i płakała również.
Musiało się stać coś bardzo nieprzyjemnego.
— Jak to dobrze, że przychodzisz, Karolu — rzekła pani Zorska. — Nie rozumiem po hiszpańsku, ale domyślam się, że pani Elwira coś wypaplała. Rozmawiały ze sobą bardzo długo i nie mogłam ich nawet prośbą nakłonić do milczenia.
Zwrócił się ku Róży, ale ona prosiła go drżącym głosem:
— Nie gniewaj się, mój Karlosie. Poczciwa Elwira opowiedziała mi coś niecoś, więc nie mogłam już dłużej wytrzymać i jęłam ją rozpytywrać o wszystko.
— Ależ, mój Boże! to ci przecież może zaszkodzić! — zawołał.
— Nie — odrzekła. — Świadomość nie zaszkodzi mi tak, jak troska, którą wpierw odczuwałam.
— Więc nie czujesz się gorzej?
— Nie. Jestem już zdrowa. Boże, coś ty się nacierpiał! Nie wstydź się. Będę się usilnie starać być godną ciebie. Mój Boże, więc byłam obłąkana? Doprawdy?
— Tak, obłąkana wskutek trucizny, którą ci
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 14.djvu/27
Ta strona została skorygowana.
— 401 —