bert. Miał on w lesie starego znajomego, którego poszedł dziś odszukać. Był to borowy Tombi, który mieszkał w samotnej chacie i bardzo lubił chłopca.
— Zdaje się, że jeszcze nie wyszedł — mówił mały Robert. — To dobrze, będę miał miłe towarzystwo.
Mówiąc to, zapukał do drzwi.
— Kto tam? — odezwał się silny głos.
— Robert — odrzekł tenże.
— Zaraz.
Nie mógł mu otworzyć, bo był zajęty rzeczą, o której chłopiec nie mógł wiedzieć. Siedział przy stole, przy zamkniętych okiennicach i czytał list, pisany dziwnymi literami. Obok leżąca koperta miała stempel pocztowy z Manrezy w Hiszpanii. List pisany był w djalekcie malajskim, którym mówią na zachodnich wyspach Oceanu Spokojnego.
Pismo brzmiało:
— Do Tombi.
- Mój synu!
- Mój synu!
Cieszę się, że naszym pupilom dobrze się powodzi. Z doktorem Zorskim ma się rzecz inaczej. Odjechał teraz z obłąkaną. Uda się pewnie do Paryża. Możliwe, że ją zawiezie do swojej matki i siostry. Jeśli by tak było, uważaj na ich szczęście. Przyjdzie czas, że ci za to podziękują i pomogą zemścić się na tym, który nas odepchnął. Napisz