kroć chcę rozmawiać z nauczycielem mego syna, tyle razy nie ma go w domu. Gdzie pan był?
— Właściwie nie jestem zobowiązany zdawać rachunku przed panem ze swych prywatnych czynności. Przez grzeczność powiem tylko panu: byłem u księgarza.
— Co pan tam robił?
— Kazałem przysłać kilka książek dla pańskiego syna.
Bankier zmarszczył czoło.
— Już znowu książki! Czy wy, Polacy, nie umiecie nauczać bez książek? Na ten cel wydałem w zeszłym miesiącu trzy duros. To już jest za wiele.
— Jeżeli pan potrafi zjeść obiad bez pokarmu, to ja będę uczył bez książek. Teraz proszę mi powiedzieć, w jakim celu zawołał mię pan do siebie?
Bankier wysłuchał słów Zorskiego z gorzką miną i rzekł:
— Wie pan chyba, że córeczka moja zmarła w zeszłym tygodniu?
— Naturalnie.
— Więc nie potrzebna jej już jest bona sennora Wirska i proszę pana bardzo, by jej to pan powiedział. Życzę sobie, by opuściła mój dom dziś, albo najpóźniej jutro.
— Tego jej nic powiem i ona tego nie zrobi — odrzekł Zorski — nie wymówił jej pan dotąd miejsca.
— Nie spełni więc pan mojego polecenia?
— Nie.
— Więc może pan również opuścić mój dom.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 15.djvu/15
Ta strona została skorygowana.
— 417 —