niedostatku. Dla mnie dotąd nie zabłysło słońce. W tym domu znalazłem jego jeden złoty promień. Tym promieniem jesteś ty. Tak kocham panią, od chwili, gdy zobaczyłem ją po raz pierwszy. Myślę o pani jak o gwieździe, której dosięgnąć nie można. Chcę, by ona jaśniała zawsze czystym i niezmęczonym blaskiem. Dlatego proszę, by pani o mnie myślała jak o przyjacielu, który niczego nie żąda dla siebie, jak tylko, byś go sobie od czasu do czasu przypominała.
Teraz dopiero odwrócił wzrok od balkonu i zapytał:
— Czy spełni pani moje życzenie?
Oczy jej zaszły łzami. Złożyła błagalnie ręce i odpowiedziała:
— Panie Zorski, proszę się na mnie nie gniewać. Bardzo pana poważam i chciałam pana pokochać, czułam jednak, że to jest niemożliwe.
Pochylił ze smutkiem głowę.
— Wiedziałem o tym — rzekł — że wreszcie musi nadejść chwila wynurzeń. Możemy teraz mówić o czym innym. Przychodę właśnie od Salmonna i pokłóciłem się z nim z powodu pani.
— Mniejsza o to, jego skąpstwo jest mi dostatecznie znane. Sądzę, że z trudnością tylko skłonię go do przyznania tych praw, które mi się należą.
— Właśnie o tym mówiłem z nim. Miał śmiałość powiedzieć, aby pani dziś opuściła jego dom. Nie zechce pewnie wypłacić pani pensji. Proszę panią, abyś nie odstąpiła ani na krok, a gdyby nie
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 15.djvu/18
Ta strona została skorygowana.
— 420 —