— Chcesz mi powróżyć, Carbo?
— Proszę podać swą dłoń.
Dał jej złotą monetę i rzekł pocichu:
— Nie tutaj, moje piękne dziecko, muszę dłużej z tobą porozmawiać.
Oglądała ten dar z niezatajoną radością, potem spytała:
— Dlaczego nie tu, sennor?
— Bo cię kocham.
— Mnie, biedną cygankę, pan kocha? Sennor, nie wierzę temu.
— Wierz mi i powiedz, gdzie cię mogę spotkać.
— Kiedy?
— Dzisiaj. Przyjdę kiedy i gdzie zechcesz.
Twarzyczka jej płonęła. Była dumna, że kocha ją taki bogaty sennor.
Jako córka południa, postanowiła pójść za popędem serca, schwyciła więc jego rękę, jakby mu chciała wróżyć i poczęła szeptać, tak, aby otaczający jej nie słyszeli:
— Zna pan ulicę prowadzącą do Hueska?
— Znam.
— Na prawo, przy rzece Garello rozbite są nasze namioty. Dalej w górę stoi pięć topól srebrnych tuż koło siebie. Tam nich pan na mnie czeka.
— Dotrzymasz słowa, Carbo?
Popatrzyła swymi szczerymi oczyma i odpowiedziała:
— Ja mówię prawdę, a sennor?
— Przysiąc ci mogę, że przyjdę na pewno.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 15.djvu/29
Ta strona została skorygowana.
— 431 —