Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 15.djvu/9

Ta strona została skorygowana.
—   411   —

Prokurator nie mógł uwierzyć, że mały, pięcioletni chłopiec uratował im życie.
— Toć to niemożliwe!
— O, tak — zauważył nadleśniczy — ten smarkacz to geniusz. Do tego pracuje nad jego wychowaniem matka i ten borowy. On z nim rozmawia taką obcą mową, że sądzę, iż spadła z księżyca.
— Właśnie był z tym Tombi w lesie.
— Stale razem chodzą, paplają i strzelają. No, sprawię małemu radość, mociumdzieju. A nie zaszkodzi hrabiance ten przestrach?
— Nie, jest już zupełnie zdrowa i pozwolę sobie poznać ją z panami, ale muszę przedtem o czymś pomówić.
— Aha, o czym pan wczoraj dowiedział się od sternika?
— Tak, właśnie, chciałem prosić pana prokuratora o pomoc w tej sprawie.
Zorski pokrótce opowiedział to, co wczoraj usłyszał od Helmera i dodał też swoje domysły, i zamiary.
— Czy chce mi pan powierzyć wyśledzenie tej sprawy? — spytał prokurator.
— Chętnie, jeżeli tylko nie leży poza obrębem pańskiej działalności urzędowej. Jako laik nie rozumiem się na tym.
— Nie troszcz się pan! Rozporządzam wielu środkami, których pan nie mógłby użyć. Poczynię rychło odpowiednie kroki, by się dowiedzieć, gdzie i kiedy ukazał się okręt „Pendola“ ostatnio. Innymi sprawami też już się zająłem.
— Czy wolno spytać jakimi?