— Czy to ty, Carba? — spytała, gdy zbliżył się do łóżka chorej.
— Nie — rzekł.
Był tak wzruszony, że nie mógł wymówić ani słowa więcej.
— O, mój Boże! — załkała. — To pan jest, panie Zorski?
I tu, w tym pokoju, wyznała mu swą miłość. Zorski był szczęśliwy. Nie chciał wcale słyszeć! jej upokorzeń, ani tego, że uważała siebie za niegodną jego. Przyrzekł jej, że to dziecię, które ona urodzi, będzie uważać za swoje, byleby tylko zechciała zostać jego żoną.
— Chcę — rzekła. A krótkie to słowo zawierało cały nadmiar jej szczęścia.
— Czy opuścisz zaraz ten dom ze mną? — zapytał.
— Natychmiast.
Podczas gdy rozmawiano o przyszłym szczęściu, toczyła się rozmowa między Kortejem a Carbą.
— Już nie jestem potrzebna, sennorze — rzekła Carba. — Co mam więc teraz zrobić? Nie mogę wrócić do swoich, bo mnie nie przyjmą. Zresztą, chcę zostać tutaj z tobą.
— Ze mną, w moim pokoju?
— Tak, przecież jestem twoją żoną. Wprawdzie według waszych chrześcijańskich poglądów nie jesteśmy prawnie zaślubieni, ale ty, według zwyczajów cygańskich, jesteś moim mężem, bo będziesz ojcem mego dziecka.
Cofnął się.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 16.djvu/17
Ta strona została skorygowana.
— 447 —