po kilku krokach zauważyli człowieka, leżącego na trawie.
Człowiek ten nie miał przy sobie żadnej broni prócz noża. Spał bardzo mocno.
— Hola, chłopcze, wstawaj! — zawołał biały, targając go za ramię.
Śpiący podskoczył i chwycił za nóż.
— Do czarta, czego chcecie?! — krzyknął zaspany.
— Chcemy wiedzieć, kim jesteś. Hm, zdaje się, że niepotrzebnie się nas obawiasz. Nazywam się Helmer i pochodzę z okolicy Poznania, a ten jest to Shosh-in-liett[1], naczelnik Sikarilla-Apachów. No, a ty? — zapytał Helmer, który nosił to samo nazwisko, co sternik w Zalesiu pod Poznaniem.
— Jestem vaquero[2] — odpowiedział.
— Gdzie?
— Z tamtej strony rzeki, u hrabiego Rodriganda. Proszę was, powiedzcie mi, jak się tam dostanę napowrót, bo mnie ścigają Komanchy.
— Jak to, ścigają cię Komanchy, a ty się kładziesz spać?
— Jestem bardzo znużony. Było nas piętnastu mężczyzn i dwie kobiety, a ich ponad sześćdziesięciu. Napadli na nas. Kobiety wzięli do niewoli. Nie wiem, ilu jeszcze oprócz mnie zdołało umknąć.