bycie nadzwyczaj wielkiego skarbu, składającego się z wielkich kamieni i kruszców.
— A gdzie on ma być?
— Daleko na północy. Miałem sposobność wyrządzić jednemu staremu choremu Indianinowi dość znaczne usługi, więc z wdzięczności przed śmiercią wtajemniczył mnie w to, lecz nie powiedział, gdzie ten skarb leży. Dał mi tylko kartę, na której położenie tego skarbu jest zaznaczone.
— To doprawdy bardzo dziwne. A czy wie o tym także Shosh-in-liett, przywódca Apachów?
— Nie.
— A jest to przecież pański przyjaciel, a takiemu powierza się przecież największe tajemnice.
Spojrzał na nią swymi poczciwymi oczyma i rzekł:
— Są ludzie, których można na pierwszy rzut oka poznać, że nie zdradzą powierzonej im tajemnicy. Do tych osób zaliczam także panią.
Zarumieniła się nieco i rzekła:
— Nie myli się pan. Będę całkiem otwartą względem pana. Znam jeszcze jednego, który tengo skarbu szuka.
— Któż to taki?
— Nasz młody pan, hrabia Alfonso de Rodriganda.
— Czy wie o tym skarbie?
— My wszyscy o nim wiemy. Można znaleźć dużo złota i srebra. Indianie znają te kryjówki, ale nie chcą zdradzić tej tajemnicy białemu. My, mieszkańcy folwarku del Erina, jesteśmy bliscy
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 16.djvu/24
Ta strona została skorygowana.
— 454 —