— O, sennora, są jeszcze droższe skarby od jaskiń, wyłożonych złotem. Taki skarb chciałbym posiąść.
Podała mu swą rękę. Zrozumieli się. Tym jedynym uściskiem powiedzieli sobie wszystko.
Za nimi toczyła się rozmowa między Indianką a Niedźwiedzim Sercem. Małomówny Indianin nie lubiał tracić dużo słów, a gdy mówił, miały one podwójne znaczenie.
— Do jakiego szczepu należy moja młoda siostra?
— Do szczepu Mistecas — odrzekła.
— Czy moja młoda siostra jest jeszcze dziewczyną?
— Nie mam męża.
— A serce jest jeszcze jej własnością?
Po długim milczeniu odrzekła:
— Nie.
— Czy biały je posiada?
— Tak.
— Niedźwiedzie Serce żałuje swej siostry. Niech ona mu powie, kiedy ją biały oszuka. Moja siostra powinna być ostrożna.
Taka była ich cała rozmowa.
Uwagę ich teraz zwróciło stado koni. Z daleka zdawało się, że konie same galopują. Jechali na nich Komanchowie. Napadali na nich po raz drugi. Uczepieni byli z boku do koni tak, że ich wcale nie było widać.
Niedźwiedzie Serce szukał tymczasem jakieś stosowne do obrony miejsce.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 16.djvu/26
Ta strona została skorygowana.
— 456 —