— Jest to najpoczciwszy czerwonoskóry, jakiego znam. Można zaufać je mu i jeszcze jednemu.
— Komu?
— Mnie.
— O, panu można także swój los oddać w ręce. Pan nie jest zwyczajnym myśliwym i musi mieć pan jakieś sławne nazwisko, nadane przez traperów i Indian.
— Tak, zgadła pani, lecz proszę mię nazywać tylko Antonio, albo Helmer.
— Nie chce mi pan zdradzić swego przydomku?
— Teraz nie. Jeżeli ktoś o nim wspomni, wówczas dam się poznać.
— Właśnie przypomina mi się jedno sławne nazwisko. Matava-Se — Książę Skał.
— Tak, to jedno z najsławniejszych. Słyszała pani już o nim?
— Tak. A pan, czy zna pan go?
— Nie, słyszałem o nim wiele, jest moim ziomkiem.
— Polak?
— Tak. Nazywa się Karol Zorski i jest z zawodu lekarzem. Długo włóczył się tu z Niedźwiedzim Sercem, a teraz powrócił do Europy.
Jechali w ciągłym galopie. Przybyli do wąskiej rozpadliny i tu czekali na Komanchów.
— A teraz strzelby do ręki!
Wszyscy usłuchali rozkazu. Czekali na szpiegów, których z pewnością Komanchowie wyślą.
Wreszcie dał się słyszeć tętent kopyt. Znowu
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 16.djvu/27
Ta strona została skorygowana.
— 457 —