ich gości do jadalni i pozostawiam panu wolny wybór: albo z nami zjeść, albo się oddalić.
Poprowadził gości do stołu.
Helmer jednak zwrócił się do hrabiego i spytał:
— Czy pan jest hrabią Alfonso de Rodriganda?
— Tak — odrzekł hrabia.
— Ach, sennor Arbeles zapomniał nam pana przedstawić. Wyzywam pana na pojedynek. Wybieraj pan szpady, pistolety lub strzelby.
— Co? Chcecie się bić ze mną?
— Naturalnie. Gdyby pan mnie obraził poza tymi murami, ubiłbym pana na miejscu, ale, że stało się to w domu mego gospodarza, może pan wybrać broń.
Hrabia nie chciał się bić. Wtedy Helmer obrzucił go takimi wyzwiskami, że Alfonso aż stał niezdolny do odpowiedzi.
Wreszcie zwrócił się do Arbelesa i zakrzyknął:
— Arbeles, i pan to ścierpi?!
— Ha, jeżeli pan to ścierpi. Chodźcie, Emmo i Kario, wasze miejsce jest przy ludziach honoru.
Wieczorem wyznaczono dla gości pokoje. Zamieszkali tuż obok siebie.
Helmer, nieprzyzwyczajony do dusznego pokoju, wcześnie wstał z łóżka i wyszedł do ogrodu.
Gdy znalazł się w nim, spostrzegł jakąś postać tak dziwnej powierzchowności, że mimowoli musiał przystanąć.
Był to wysoki i silny mężczyzna, odziany w niegarbowane skóry bawole.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 16.djvu/30
Ta strona została skorygowana.
— 460 —