Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 17.djvu/10

Ta strona została skorygowana.
—   468   —

— Tak, znowu nad potokiem pod oliwkami.
Odeszła. Ciężko jej było na sercu. Musiała brać udział w dzisiejszej uroczystości, a jednak było jej wśród ogólnej radości tak dziwnie na duszy, jakby przelewała gorzkie łzy.
Hrabia pozostał w swoich komnatach i nie widziano go przez kilka godzin. Po południu nadeszła doń sztafeta. Otrzymał list ze stolicy Meksyku. Kiedy go rozpieczętował i przeczytał, popatrzył zdrętwiałym okiem przed siebie, potem mruknął:
— A niech to będzie nawet zbrodnią. Przyniesie mi to koronę hrabiowską i wielką fortunę. Dobrze, że przygotowałem się już do podróży.
List brzmiał, jak następuje:

Kochany kuzynku!
Pisał do mnie twój ojciec. Wracasz do Rodrigandy. Przedtem jednak umrze stary Ferdinando zupełnie tak, jak mówiono. Przybywaj! Kapitan Landola już czeka w przystani.

Twój wuj
Pablo Kortejo.

Jeżeli był kto taki, komu nie podobały się zaręczyny Helmera z Meksykanką, to był nim Niedźwiedzie Serce, naczelnik Apachów. Polubił Polaka bardzo, chociaż nie dał tego poznać po swej milczącej naturze. Myślał, że jeszcze długo będzie z nim się włóczyć po lasach i preriach, teraz jednak stracił nadzieję. Schwytał więc jednego z półdzikich koni, rzucił się nań i pędził w dal.
Pędził kilka godzin, dopóki nie pomyślał o tym, że nieobecność jego spostrzegą i będą go szu-