Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 17.djvu/22

Ta strona została skorygowana.
—   480   —

Hrabia stanął nad potokiem.
Tu zsiadł z konia, przywiązał go do pnia i zniknął w gąszczach. Herszt czekał chwilkę, hrabia nie wracał. Herszt wrócił do swoich.
— Zniknął w gęstwinie — rzekł — podjedźmy trochę bliżej, a zobaczymy, co on tam będzie robił. Naprzód!
Ruszyli ku gęstwinom, osłaniającym potok; dalej jednak nie posunęli się.
Tymczasem hrabia znalazł wejście.
Wkroczył w zimną wodę, zgiął się i wlazł do groty.
Jeszcze nie dostał się do punktu, w którym grota zaczynała się uwypuklać, kiedy spostrzegł przed sobą jasne światło.
Cóż to było? Światło pochodni? Czy może blask dnia, który wdarł się jakimś otworem do wnętrza groty?
O cofnięciu się hrabia nawet nie myślał.
Posuwał się powoli i ostrożnie naprzód, unikając szelestu, by się nie zdradzić.
Nagle zajaśniało mu w oczach od złotych v diamentowych blasków.
Przestraszył się prawie i odskoczy! wstecz.
Drżał na całym ciele.
Zły duch złota opanował całą jego istotę. Chciał krzyknąć z rozkosznego przestrachu. Ale nie mógł, bo tam oto — zaledwie pięć kroków od niego klęczał mężczyzna na ziemi i układał sporą kupkę kosztownych klejnotów, które poskładał koło siebie na mozaikowej płycie.
Hrabia poznał tego człowieka.
— Polak — mruknął, zaciskając zęby. — Narzeczony, ten sam, który mi ja zabrał. Któż mu