Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 18.djvu/11

Ta strona została skorygowana.
—   497   —

— Czy nie zna mój brat Komanchów? — zapytał Niedźwiedzie Serce. — Myśmy im zabrali jeńców i pozabijali wielu z nich. Przyjdą tu z pewnością się zemścić.
— Tak daleko? — zapytał hacjendro.
— Czerwony mąż nie dba o odległość, jeżeli się rozchodzi o zemstę i skalp nieprzyjaciela. Komanchowie przyjdą niezawodnie. Muszę jechać, by zobaczyć, którą drogą nadejdą.
Hacjendro znów zaproponował, by lepiej na nich poczekać i rozstawić straże.
Lecz Apacha nie zgodził się.
W kwadrans później zjawił się vaquero przygotowany do drogi.
Dziewczęta zostały znów same przy chorym. Emma zaczęła płakać. Dziwny, cudowny niemal wpływ wywierała na chorego. Zaledwie ręką swą dotknęła jego czoła, wypogadzały się rysy jego, pocałunek jej sprowadzał dziwną błogość na twarz Polaka, cierpienia znikały prawie w tejże samej chwili.
— Poznaje mnie — mówiła Emma. — Chociaż mnie nie widzi, dusza jego odczuwa bliskość duszy ukochanej. Ach, pocóż jechał na górę El Reparo? Powinnam gniewać się na twego brata za to, że wziął go ze sobą.
— Tekalto zrobił to w dobrej wierze — rzekła Karia. — Chciał mu pokazać skarby królewskie i część ich podarować mu.
— A ty chciałaś te skarby oddać hrabiemu — rzekła Emma z goryczą.