runku El Reparo, by powiadomić Bawole Czoło o grożącym nam niebezpieczeństwie.
Stary Francesco zbudził służbę, wsiadł na konia i ruszył we wskazanym kierunku.
W kwadrans później naokoło hacjendy płonęły ognie, oświetlające całą okolicę, tak, że żaden Indianin nie odważyłby się podejść do niej.
Bawole Czoło wyruszył właśnie ze swymi towarzyszami ku hacjendzie, gdy spotkał starego vaquero.
Domyślił się zaraz, że zaszło coś nadzwyczajnego, więc zapytał krótko:
— Dlaczego przyjeżdżasz? Co się stało?
— Prędko do hacjendy! Komanchowie nadchodzą.
Oczy Indianina zabłysły radośnie.
— Tak prędko? Kto to powiedział? — pytał.
— Widziałem ich na własne oczy.
— Gdzie?
Francesco opowiedział mu wczorajszą jazdę.
— Tak się ma sprawa, hm, mamy jeszcze dosyć czasu — zauważył Bawole Czoło. — Ci Komanchowie stracą przy hacjendzie del Erima parę skalpów. Czy Niedźwiedzie Serce jest na ich tyłach?
— Tak.
— Nie potrzebujemy się obawiać, nie ujdą nam.
Popędzili galopem do hacjendy.
Hacjendro sam wyszedł naprzeciw sławnego cibolero, pytając go o zdanie. Misteka popatrzył wokoło.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 18.djvu/15
Ta strona została skorygowana.
— 501 —