prerii) i zapalił stos. Ogień wzbił się w górę i oświetlił szczyt.
Na drzewie ponad wodą wisiał biały człowiek, który za każdym razem kurczył nogi, gdy jeden z krokodyli chciał go za nie chwycić.
— To straszna zemsta! — rzekł Czarny Jeleń.
Wspiął się na drzewo, uchwycił lasso, rozwiązał węzeł i pociągnął wiszącego aż na drzewo w górę, pod sam konar.
Ogień oświecił tatuowane twarze Komanchów, Alfonso odgadł więc, że znajduje się między tymi, którzy mają wyruszyć przeciw hacjendzie. Uważał się za uratowanego.
— Dlaczego powiesiły cię tu czerwone twarze? — pytał dalej naczelnik.
— Bom z nimi walczył, jesteśmy bowiem nieprzyjaciółmi. Dokonali tej zbrodni Niedźwiedzie Serce, wódz Apachów i Bawole Czoło, naczelnik Mizteków.
— Gdzie oni teraz są — zapytał Komancha.
— Oswobodź mnie, a będziesz ich miał, przysięgam, że słowa dotrzymam.
— Będziesz wolny.
Pociągnął silnie za lasso, tak, że tułowiem mógł się jeniec wesprzeć na konarze, po czym szybko przeciął nożem więzy jego rąk.
— Ach! — zawołał. — Jestem wolny, a teraz pragnę zemsty.
Wrzeszczał tak silnie i z taką rozkoszą, że Komancha począł go uspakajać.
— Och! — tej nocy nie zapomnę, póki żyć będę!
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 18.djvu/20
Ta strona została skorygowana.
— 506 —