wonych braci, to chciałbym im oznajmić, że ja jeden mam prawo do Apachy.
Rozwiązała się krótka, ale ożywiona debata, której wynikiem było, że Apacha dostał się w ręce Hiszpana.
— Mam teraz rozstrzygnąć o jego losie. Dobrze. Będzie taki sam, jakiego ja dożyć miałem. Uwiążemy go na drzewie i damy go krokodylom na pożarcie.
Na te słowa ozwał się szmer zgody. Oczy; wszystkich zwróciły się na Apachę, by z jego twarzy wyczytać wrażenie tych słów. Była ona jednak, jakby ułana z kruszcu. Nawet brew nie drgnęła i ani jedna zgłoska prośby nie wydobyła się z jego ust.
— Czy wódz Apachów ma jakąś prośbę? — zapytał Czarny Jeleń.
— Dowódca Apachów o nic nie prosi. Wszystkich tu obecnych zgładzi nóż. Niedźwiedzie Serce to mówi. Nie będzie on wyć, ani krzyczeć, jak to czynił bladolicy hrabia. Howgh!
„Howgh“ — znaczy amen, albo koniec, objaśniono hrabiemu.
Krzepki Komancha wlazł na drzewo i po upływie dwóch minut Apacha wisiał już nad wodą.
Hrabia pozostał dłuższy czas i napawał się widokiem krokodyli, czyhających na Apachę. Potem oddalił się. Chciał koniecznie pójść do groty, by zobaczyć, co tam uczynił Bawole Czoło.
Zaledwie ucichł odgłos jego kroków, kiedy na obliczu Apachy ukazała się radość.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 18.djvu/30
Ta strona została skorygowana.
— 516 —