— Pytać, nie, ale sądzę, że z tego panu w sekrecie się zwierzył, zdaje się, że syn mój ma więcej zaufania do pana, niżeli do mnie.
— O, don Ferdinando, szczycę się wprawdzie zaufaniem ze strony don Alfonsa, ale —
— Dlaczego syn mój cały dzień przesiaduje u pana? Dlaczego pan zawsze jest u niego, kiedy pana wołam? Dlaczego uniewinniasz pan jego namiętność do gry i jakim prawem wydaje on weksle z moim podpisem?
Wśród papierów znalazł również list. Gdy go przeczytał, fala krwi uderzyła w jego bladą twarz. Byt to rumieniec wstydu i odrazy. Skoczył i zbliżył się do sekretarza.
— Wiesz, gdzie jest teraz Alfonso?
— W hacjendzie del Erina.
— Kortejo, co się stało, z tym pojedynkiem?
— Z jakim pojedynkiem? Doprawdy, o niczym nie wiem.
— Dobrze! Nie oszukasz mnie! Jeżeli nie powiesz w tej chwili, wymawiam panu posadę.
— Łaski, don Ferdinando! — zawołał błagalnym tonem. — Don Alfonso kazał mi milczeć, ale skoro hrabia rozkazuje, powiem: Don Alfonso udał się do hacjendy, by wycofać się z kłótni.
— Jaśniej trochę, jaśniej mówcie. Hrabia Embarez pisze do mnie te słowa:
Don Ferdinando!