Po obiedzie Kortejo siedział przy swoim biurku i załatwiał naglące sprawy, gdy wtem tętent kopyt końskich dał się słyszeć na dziedzińcu i jakiś jeździec zatrzymał się przed bramą.
Po tem zadźwięczały ostrogi i jakieś szybkie kroki zbliżały się do jego drzwi.
Przed nim stał Alfons.
Kortejo wstał od biurka.
— Alfonso! Czekałem na ciebie z niecierpliwością, czy wiesz już, że hrabia umarł?
— Wiem o tym — i zaśmiał się przy tym ironicznie. — Pisałeś mi przecież, że Ferdinando umrze; teraz przybyłem i dowiedziałem się, że już po wszystkim.
Po paru minutach rozmowy na temat ostatnich wypadków i spadkobierców, otwarły się drzwi, a w nich stanęła Józefa. Gdy zobaczyła swego kuzyna, zbladła wskutek niespodziewanej radości, po czym sponsowiała i wyciągając ręce zawołała:
— Alfonso, mój drogi Alfonso! Chodź w me objęcia, mój drogi kuzynie!
Ponieważ nie śpieszył się uczynić zadość jej życzeniu, pobiegła sama ku niemu.
Alfonso odepchnął ją od siebie z wyrazem wstrętu na twarzy.
Ta zniewaga bardzo dotknęła Józefę. Była po prostu oszołomiona postępowaniem Alfonsa i obrzuciwszy go nienawistnym spojrzeniem, odwróciła się od niego z dumą, mówiąc:
— Będziesz mnie jeszcze musiał przeprosić za tę obrazę!
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 19.djvu/27
Ta strona została skorygowana.
— 541 —