— Więc ci pomogę. Powiedziałam ci otwarcie, że cię kocham i spodziewam się zostać hrabiną Rodriganda.
Na twarzy Alfonsa zjawiło się szyderstwo.
— A, do stu djablów! Przypominam sobie, że zażartowałaś Sądzę jednak, że ta cała sprawa wzięła już dawno w łeb.
— Naznaczyłam ci termin, a teraz odpowiadaj — ciągnęła nieubłaganie Józefa.
— Ale, czyż to naprawdę?
— Tak — odrzekła groźnie.
— Więc wiedz o tym, że się z tobą nie ożenię nigdy, przenigdy w świecie!
Spodziewał się wybuchu z jej strony. Omylił się jednak. Była swej sprawy pewna, zachowała więc spokój i odpowiedziała mu śmiejąc się ostro:
— A przecież musisz mnie poślubić.
— Nie zmusisz mnie do tego! Chcesz może zdradzić, że nie jestem z rodu Rodrigandów, proszę cię więc nie narażaj się na śmieszność. Zwracasz bowiem broń przeciwko sobie samej i swojemu ojcu. Jesteście przecież współwinni!
— Dowieść tego byłoby bardzo trudną rzeczą. Ale co powiesz na to, że istnieje jeszcze jeden testament? Znów zaśmiał się szyderczo.
— Ho, ho, dawno już spalony.
— Nie, znajduje się w moim posiadaniu.
Spoważniała przy tych słowach. Mowa jej dźwięczała zwycięstwem. Alfonso i sekretarz zdziwili się.
— Spaliłam gazetę w oczach ojca, a nie testa-
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 20.djvu/12
Ta strona została skorygowana.
— 554 —