— Tak jest. Niedługo przybędzie ze szwadronem lancetników. Chce was wypędzić.
— A, trudno mu będzie tego dopiąć!
— Obronimy naszych białych braci — rzekł Apacha.
— Ach, dziękuję wam, jednak, zdaje mi się, te obronię się inną bronią. Niech tylko przybędą.
Wyszedł z komnaty, dał znak, by się zebrała cala służba, rozproszona po polach i pastwiskach. W przeciągu piętnastu minut zjawili się wszyscy, a w chwilę później ujrzano czarną chmurę jeźdźców, którzy zbliżali się do bram hacjendy.
— Już są — rzekł Arbelez. — Bądźcie spokojni, ja ich przywitam.
Szwadron zatrzymał się przed bramą. Hrabia z oficerami jechał na przodzie. Zapukał do bramy. Arbelez postąpił parę kroków naprzód i zapytał, czego żądają.
— Otworzyć! — rozkazał Alfonso.
— Dla kogo?
— Dla mnie, właściciela tej hacjendy.
— Któż nim jest? — zapytał Arbelez.
— Hrabia Alfonso de Rodriganda.
— A, ten, co napada na damy! Niestety, nie znam żadnego hrabiego Rodriganda, właściciela tej hacjendy. Udowodnię wam. Poczekajcie chwilkę!
Przeszedł przez podwórze do domu. Wkrótce wrócił z wielkim pergaminem w ręce.
— Wymierzyć broń, ale nie strzelać, dopóki nie dam rozkazu — rzekł do swoich.
W tej chwili na pół zdziczali pasterze utwo-
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 20.djvu/17
Ta strona została skorygowana.
— 559 —