Po chwili słychać było tętent koni odjeżdżającego szwadronu.
Ledwie żołnierze zniknęli, gdy w ślad za nim popędzili obaj Indianie, którzy żądni byli krwawej zemsty.
Sennor Arbelez powrócił ze swoimi do domu, którego odtąd był szczęśliwym właścicielem.
Ciekawa jest zagadka, dlaczego to obaj hrabiowie de Rodriganda, mimo wysokich przymiotów duszy i serca, w taki przeklęty sposób i z taką okrutnością byli prześladowani i oszukiwani przez braci urzędników Kortejów, którzy nie cofali się przed żadnym środkiem, przed najbardziej nieludzką zbrodnią. A oto jej rozwiązanie.
Było to w Saragossie — w krótkim czasie potem, jak piękna cyganeczka Carba poróżniła się z Gasparino Kortejo, a domowy nauczyciel Zorski wyrwał Wirską z rąk gacha, księcia Olsunny. Wtedy mówiono w Saragossie wiele o dwóch osobistościach, a każda z nich odznaczała się w swoim kole w sposób sobie właściwy.
Jedna osobistość: stary hrabia Manfredo de Rodriganda, ojciec młodych jeszcze wówczas braci Emanuela i Ferdinanda.
Żył on dłuższy czas jako wicekról hiszpańskich