— Gotów jestem posłużyć panu w tej sprawie objaśnieniem.
— Dziękuję, wieczorem sam się dowiem kim ona jest.
Książę uśmiechnął się.
— Tego się pan nie dowie, gdyż w piętnaście minut po pańskim odejściu opuściła Madryt.
— Do czarta! — krzyknął Ferdinando.
— Spodziewam się, że pan nie kłamie?
— Kłamać? Dla jakiejś tam...
— Panie! Ekscelencjo!
— Ciszej. Znam ją lepiej niż pan. Ale à propos, to pan mnie wczoraj uderzył bokserem w głowę?
— Tak.
— Bardzo dzielnie, ale o tym potem. Teraz uprzedzam pana, że tutaj nie zobaczy już swojej bogdanki, lecz pocieszam pana, że niedługo spotkasz ją w bardzo osobliwych okolicznościach. Teraz żegnam panów.
Gdy wyszedł, obaj bracia poszli do hotelu przekonać się, czy książę mówił prawdę.
Nie było jej.
Ferdinando myślał o niej, jak o gwieździe, która zajaśniała wśród nocy na niebie. Śnił o niej i święcie wierzył, że kiedyś znowu niespodziewanie się z nią spotka.
Tymczasem w Rodrigandzie panował wielki ruch. Dobry Alimpo przybył ze swoją poczciwą Elwirą, by przystroić zamek na cześć przybycia hrabiego Manfreda.
Trzeciego dnia przybył hrabia.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 21.djvu/12
Ta strona została skorygowana.
— 582 —