Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 21.djvu/16

Ta strona została skorygowana.
—   586   —

tach do pokoju wszedł hrabia z synami. Podeszli do stołu i hrabia Manfredo zapytał suchym głosem:
— Dlaczego nas wasza wysokość raczył przywołać?
— Łaskawy hrabio, przyszliśmy na wesele, tymczasem nie widać go.
— Czy tylko w tej sprawie pan chciał ze mną mówić?
— Tak. Przedstawia nam pan ulicznicę jako narzeczoną. Potem znika pan. Chcę wiedzieć, czy i to żart, czy też lekceważenie?
— Ani jedno, ani drugie, tylko zuchwała obelga z pańskiej strony! — zawołał hrabia Manfredo. — Wyzywam pana.
— Nie biję się z panem. Narzeczony tancerki nie jest godny zadośćuczynienia!
Hrabia Manfredo chciał się nań rzucić, ale powstrzymali go synowie.
— Stój, ojcze! — rzekł Ferdinando. — Masz dwóch synów, którzy nie pozwolą ciebie hańbić. Precz stąd natychmiast!
Dzielny młodzieniec przystąpił do księcia i podniósł pięść.
— Odchodzę — rzekł książę z pustym śmiechem. Wprzód jednak odwiedzę jeszcze piękną balętnicę, by się z nią czule pożegnać.
Wyszedł.
Hrabia krzyknął w porywie wściekłości. Wybiegł z jadalni i rzucił się do drzwi swego pokoju. Tu chwycił nabity rewolwer, przebiegł kilka komnat, aż stanął w tej, która graniczyła z pokojami