bianki Róży i obydwu pań Zorskich, siedziało do późnej nocy, spędzając czas na miłej rozmowie.
Już chciał się prokurator pożegnać, gdy przybył jeździec. Był to Ludwik.
— Wróciłem, panie kapitanie — oznajmił.
— Zabawiłeś dłużej, niż się tego spodziewałem.
— Pan dyrektor lasów nie był u siebie w domu, więc musiałem go szukać.
To powiedziawszy, Ludwik przystąpił dumnie do stołu i rzekł:
— To za skórę. Dwadzieścia talarów od samego wielkiego księcia. Nazwał mnie „nasz poczciwy Ludwik“... Jutro przybędzie do nas wielki książę, pan dyrektor i wiele innych panów z żonami.
— Co za niespodzianka?!
Wieść ta wywołała ogromne zamieszanie w całym towarzystwie. Obecni obrzucili Ludwika gradem pytań.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Pani Zorska utrzymywała gospodarstwo w znakomitym porządku. Lecz przybycie takich gości przyniosło jej niemało kłopotu. Cała noc minęła na przygotowaniach.
I poza zamkiem pilnie pracowano. Rudowski ozdabiał drogę, którą mieli przejeżdżać dostojni goście. Przygotowano moździerze i małe armatki, Z których miano pukać w pewnych odstępach czasu. Ludwik miał oczekiwać gości. Wielki książę