mistrz został udekorowany orderem przez samego wielkiego księcia.
Biedaczysko oniemiał, bladł, czerwienił się.
— Królewska wysokość, o, do tysiąca dja... to przecież, jak Bozię, toć to niespodzianka. Na to jam nie zasłużył, dalibóg!
Przyszła kolej na małego Nemroda. Pouczono go, jak się ma zachować, a nauka nie poszła w las, Wyprostowany jak świeca, odważnie i dzielnie przymaszerował przed oblicze księcia i ukłonił się.
— A toś ty? Jak się nazywasz?
— Robert Helmer. Helmer od ojca. Robert od pana kapitana, który jest moim ojcem chrzestnym.
— Ładnie i dokładnie. Ile masz lat?
— Pięć i ćwierć.
— Czym chciałbyś być w przyszłości?
— Wasza wysokość, tęgim chłopem.
Goście poczęli wychwalać małego Roberta, a chłopczyk rzekł na to:
— Niczym nie jestem w porównaniu z wujem Zorskim, który polował na lwy, pantery, słonie i inne dzikie zwierzęta, a w dodatku walczył z dzikimi ludźmi!
Wielki książę zainteresował się Zorskim i małym Robertem i zapragnął być świadkiem ich ćwiczeń sportowych i dowodów zręczności i siły.
— Czy mam wyprowadzić mojego konika Ponny i wynieść moją zbroję?
— Tak — rzekł kapitan. — Państwo będą przyglądali się z okien.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 22.djvu/14
Ta strona została skorygowana.
— 612 —