Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 22.djvu/17

Ta strona została skorygowana.
—   615   —

czajony do lasso i przestrzeń jest również za mała.
Dał znak parobkowi, by popłoszyć konie i porozpędzać je na wszystkie strony.
— Ludwiku, wystrzał z armatki!
Z ogromnej prochownicy huknął strzał. Rumaki pędziły jak szalone. Widok był przerażający, damy prawie mdlały z przestrachu. W. książę chciał poprosić, by Zorski wycofał się z tej imprezy.
Było za późno.
W szalonym pędzie popadł między wystraszone zwierzęta i pędził razem z nimi. Nagle dał ostrogi swojemu gniademu i koń stanął na miejscu. Tymczasem całe stado koni pędziło kołem po ogromnym podwórcu. Zorski rozwinął lasso. Sznur świsnął w powietrzu nad głową siłacza, padł kręgami w stronę kasztana, nagły zwrot w tył — i ogier leżał na ziemi.
Nastąpiła burza oklasków.
Zorski uwolnił ogiera od niemiłych uścisków, lasso.
Potem nastąpiły popisy w strzelaniu z ciężkiej strzelby. Robert strzelał do przelatujących wron, zaś Zorski do wróbla.
W świcie w. księcia znalazł się sportsman, niejaki hrabia Walesrode, który opowiadał o dziwnych naczelnikach indyjskich, straszliwych strzelcach i myśliwych. Powiedział, że słyszał od posła w Berlinie wiele dziwnych rzeczy o tych ludziach. Jeden z nich, na przykład, był w stanie powalić uderzeniem pięści dorosłego konia. A strzelbę miał