Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 22.djvu/28

Ta strona została skorygowana.
—   626   —

— Obrachunku! — zawołała, podnosząc brunatne ramię.
— Obrachunku? O, tak, obrachunku! Jużem dawno ze swoim sumieniem się obliczył! Niedługo umrę. Życie moje jest za krótkie, by naprawić uczynione zło. Nie ma też potomka, który by był w stanie naprawić grzechy ojca.
— Nie masz potomka! — zaśmiała się Carba. — Tak! Dumny i szlachetny ród Olsunnów idzie do grobu. Herb jego roztłuką, a pokolenie jego wymrze. To jest przekleństwo za twe postępowanie w młodości. Powiem ci jednak coś ważnego: masz potomka, dumny ty, piękny książę, ale on nie jest z prawego łoża. Jesteś wprawdzie bogaty, masz wpływy i możesz zaświadczyć, że to twój syn, mógłbyś nawet zaślubić jego matkę, gdyż ona jest wdową, ale nie powiem ci, gdzie ona żyje. To zemsta, zemsta na tobie!
— Jesteś okrutna! — zawołał.
— Nie taka straszna, jak twoja zbrodnia! Masz syna, który jest wspanialszym od tysiąca innych ludzi. Jest bohaterem, ale ty go nie znajdziesz! Matką jego jest piastunka Flory, sennora Wirska. Wyjechała do Polski i tam znalazła godnego siebie męża. Teraz jest wdową. Syn jej jest godny nosić książęcą koronę, bardziej, niż kto inny... Teraz szukaj jej, szukaj, ale nigdy jej nie znajdziesz!
Wyciągnął do niej ręce.
— Nie bądź tak okrutna. Oddam ci wszystkie diamenty, całe moje bogactwo, powiedz tylko, gdzie mogę znaleźć ją i jej syna.