Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 22.djvu/4

Ta strona została skorygowana.
—   602   —

wypadku była rzeka, która zalała groblę i drogę żelazną. Rzeki jednak nie można było ukarać...
Gerard szukał Ludwika, a spotkawszy go na drodze, udawał, że chce mu podziękować za ocalenie jego pana. Chytry jednak garoter[1] paryski ułożył sobie plan, do którego wykonania dążył konsekwentnie. Z rozmowy z dobrodusznym i gadatliwym myśliwym Gerard swoim prostym rozumem wyciągnął tyle materiału dlań ciekawego, że pojmował niejedną zagadkę, która odnosiła się do jego pana, domniemanego markiza.
Podczas rozmowy zdarzyło się znowu nieszczęście. Dni były rzeczywiście fatalne.
Na górze na grobli pękła jedna z szyn i połowa jej zleciała na dół w kierunku rozmawiających.
— Baczność! Na bok! — zawołano z góry.
Było za późno. Kawał szyny uderzył o kamień, a odskoczywszy, spadł całym ciężarem na Gerarda, który padł na ziemię jak nieżywy. Okazało się jednak, że tylko ramię miał zranione.
Gerard wkrótce oprzytomniał i zżymał się na swoją ranę. Poszedł jednak o własnych siłach do domu.

Po krótkiej odwilży zapanowała znowu straszliwa zima. Po lasach gromadziła się masa dzikiego zwierza, szukając osłony przed mroźnymi wichrami...

  1. dusiciel