Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 22.djvu/6

Ta strona została skorygowana.
—   604   —

strzał zwierz cofnął się, potem podskoczył trochę naprzód i padł martwy na ziemię.
Robert nabił strzelbę na nowo i zbliżył się do zwierza.
— To nie pies, a wilk! Wziąć go do domu ze sobą? Nie, zostawię go tu. Nadejdą myśliwi i znajdą zabitego wilka.
Ale nie chciało mu się wracać jeszcze do domu i poszedł głębiej w las. Gdy się już bardzo zmęczył, usiadł na ogromnym, leżącym na ziemi buku. Minęło piętnaście minut, gdy Robert usłyszał dziwny głos.
Robert zgiął się, chowając za pień, na którym przedtem siedział.
— A to co? Ma śpiczaste kity na uszach? Toć to ryś!
I znów strzelił szczęśliwie.
Tymczasem przez las przejeżdżał biedny chłop. Robert najął go do przewiezienia zabitych zwierząt.
Przy pomocy chłopa przewieziono zdobycz na folwark. Sternik Helmer osłupiał ze zdziwienia i przestrachu, gdy zrozumiał co się stało.
Chłopiec z niecierpliwością czekał na rotmistrza.
— Wreszcie tenże powrócił z polowania ogromnie nadąsany. Nie udało się polowanie, wilka jakoś nie było.
Po południu Robert zjawił się u pana Rudowskiego, pobierał bowiem u niego naukę. Rotmistrz był zły, nie chciał z początku nawet odbyć codziennej lekcji ze swoim ulubieńcem.