— Jak ale teraz czujesz, mój ojcze?
— Dziękuję ci, dziecino. Dobrze spałem i teraz czuję się znacznie lepiej. Być może dlatego, że spełniłem swój święty obowiązek...
Popatrzył na nią.
— Nie jest ci miły widok tego testamentu? A jakże niemiłą będzie jego treść! Dzisiaj jeszcze i to zaraz ją poznasz. Chodź, moja córko, usiądź i słuchaj. Może Bóg mi pozwoli jeszcze trochę zostać na świecie, ale uważam za swój święty obowiązek przed odejściem uporządkować moje stosunki.
Atak kaszlu przerwał mu mowę. Flora plakala.
— Testament ten składam w twoje ręce. Duplikat jest u notariusza. Przysięgnij, że po mojej śmierci wypełnisz mą wolę co do joty!
— Ojczulku drogi! Nie trzeba przysięgi, ale jeżeli tego pragniesz, przysięgnę.
— Nawet wtedy, gdy moja wola będzie ci się wydawała twarda i nieojcowska?
— Nawet wtedy, gdyż wiem, że mnie kochasz i nie zechcesz unieszczęśliwiać własnego dziecka!
— Dziękuję ci, dziecko! Osusz łzy, chcę ci coś opowiedzieć. Tak — chcę — chcę — ci — no chcę się — ja ojciec — przed tobą — wyspowiadać!
Widząc, że Flora się nieco uspokoiła, zaczął opowiadać:
— Moje dziecko, mam straszny grzech na sumieniu. Masz brata, a nic o nim nie wiesz... Do niedawna jeszcze ja sam nie wiedziałem o jego istnieniu. Nie jest on synem twojej matki, urodził się po jej śmierci.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 23.djvu/10
Ta strona została skorygowana.
— 636 —