— Przyjaciel mój o niczym mnie nie powiadomił. Teraz zaś radzę opuścić Avranches. Ani klimat, ani źródła tutejsze nie przyniosą panu ulgi. Morskie powietrze nie jest dla pana. Natomiast umiarkowany klimat, w pobliżu lasu i pola, dużo miejsca na przechadzki i wesoły widok, będzie dla pana zbawienny.
— Przechadzki? — zapytał Olsunna. — Mój Boże, nie mogę przecież wywlec się z pokoju!
— Niech się pan o to nie troszczy. Dam panu lekarstwa. Za tydzień będzie pan spacerował. Jedzie pan więc do — aha, wpadło mi coś na myśl!
Czy był pan kiedyś w okolicy Poznania? Nie? Niech więc pan tam się uda. Nie będę pana pytać o nazwisko, ale dam panu polecenie. Jest tam zamek, w którym mieszkają moi krewni, a oni przyjmą pana z radością.
Tam się pan napewno wyleczy. Po przybyciu w tę okolicę proszę trzymać się recepty, którą panu zapiszę. Proste, lekkie pożywienie, przechadzki, dobry humor i unikanie wzruszeń — oto co panu polecam, czy też nakazuję.
— Ach, jestem jakby nowonarodzony!
— A ja już nie wiem z uciechy co mam powiedzieć! — wołała Flora.
Ujęła głowę ojca w swoje ramiona i całowała ją niezliczoną ilość razy. Tymczasem Zorski, korzystając ze sposobności, oddalił się pocichu. Po drodze spotkał starego rybaka i rozkazał mu pójść ze sobą.
Gdy Flora przestała całować ojca, spostrzegła, że lekarza nie ma już w pokoju.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 23.djvu/17
Ta strona została skorygowana.
— 643 —