Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 23.djvu/3

Ta strona została skorygowana.
—   629   —

— Widzi piani te bałwany na morzu? Przedwczoraj było ono spokojne, wczoraj była burza, a dzisiaj wre jeszcze ostatkami sił... Tak jest w życiu, tak i w sercu... Iluż duszom brakuje zbawiciela, który by uspokoił burzę?!...

Wyznali sobie, że od pierwszego wejrzenia poczuli do siebie jakąś tęsknotę.
Ale...
— Widzi pani ten angielski jacht? Walczy on z falami, a przecież dostanie się do zatoki. Ja nie mam przystani. Nie mam ojca, nie mam matki, ni brata, ni siostry, nawet imienia nie mam, które śmiałbym nosić. Jestem przeklęty i nie śmiem pożądać serca, któreby dla mnie biło. Jestem niby młody orzeł, którego stare orły wyrzuciły z gniazda...
Nie była to pusta tyrada, był to straszliwy krzyk zbolałego i zranionego serca. Odczula ten ból i zrozumiała, że jest bezgraniczny...
— Nie rozpaczaj pan — rzekła łagodnie.
— Czy wyglądam na zrozpaczonego? — zapytał dumnie. — Nie mam ojca, chociaż on żyje... Dziwu się pani? Toć to takie proste: jestem synem marnotrawnym. Nie posłuchałem mego ojca i dlatego odepchnął mnie. Zakazał mi nosić jego imię. Noszę nazwisko matki.
Oczy jego napełniły się palącymi, męskimi łzami. Żadna kobieta nie mogłaby obojętnie patrzeć na te łzy.