my go i oto mieliśmy go przed naszymi oczyma, był tutaj. Tak, był u nas. Nie spodziewaliśmy się takiego szczęścia.
Ale czy wczoraj serce mi silniej nie drżało, gdym go zobaczył? Czy jego postać nie napawała mnie niewypowiedzianą dumą? To był dawny mój obraz, lecz czysty i szlachetniejszy, aniżeli ja byłem kiedyś. Nie mówiłem, że go muszę lubieć? Chciałem go przycisnąć do siebie i ucałować, gdy pewny siebie i dumny przemawiał do nas.
W szczęściu Flora zapomniała o należytej przy ojcu przyzwoitości i zwracając się do Ottona, rzekła:
— Nie gniewaj się, kochany, że go chciałam uścisnąć i ucałować, bo to nie obcy człowiek, to mój — mój — — o tatku, powiedz ty mu sam! Ja nie mogę wymówić tego pięknego słowa!
— Tak, ja mu powiem. Panie Rudowski, Flora mówi o swoim bracie, o moim synu.
Przy tych słowach oblicze księcia promieniało radością i dumą.
— Pan ma syna? — zapytał Otto.
— Ach, pytaj pan, pytaj pan ciągle, a ja pragnę ciągle na to pytanie odpowiadać. Jakże chętnie to czynię! Jestem z niego dumny, bardzo dumny! A więc pytaj, mój kochany panie Rudowski!
„Mój kochany panie Rudowski“! Jakże mile brzmiały te słowa. Nie myślał o tym, że popełni nietakt i pytał znowu:
— Gdzie jest pański syn?
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 23.djvu/30
Ta strona została skorygowana.
— 656 —