— A co jest z cyganką? Carba się nazywa, nieprawdaż?
— Jest napewno wtajemniczona w tę sprawę. Wczoraj przed południem odwiedziła Gabrillona na wieży. Musimy ją koniecznie odszukać.
— Uczynię wszystko, co mi pan rozkaże — rzekł z ukłonem mer.
— Więc racz pan przede wszystkim polecić, by szukano cygankę. Następnie, niech pan przyjdzie do księcia, a stamtąd udamy się na latarnię. Reszta już się sama ułoży.
— Doskonale, będę tam za piętnaście minut, a czy pana tam zastanę?
— Tak — odparł Otto.
— Z pewnością pan coś maluje dla księcia?
— Nie — odpowiedział Otto, śmiejąc się. — Jestem narzeczonym księżniczki.
Mer posunąwszy okulary z nosa na czoło, zawołał:
— To niemożliwe, monsieur! Pan jest malarzem, a ona — księżniczką! Ale, jeżeli to prawda, to gratuluję najuniżeniej, gratuluję!
Po pożegnaniu się z merem Otto pośpieszył do Olsunny.
Oczekiwano go tu z największą niecierpliwością.
— No, jak tam? Mów prędko! — zawołały naraz dwa głosy.
Otto rozwinął depeszę i przeczytał po raz już trzeci jej treść.
— A więc to on! — zawołał książę.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 24.djvu/13
Ta strona została skorygowana.
— 667 —