— Muszę zostać tu u ciebie, gdzie mnie nie dojrzy oko człowieka. Na polu, albo na ulicy mogliby mnie zobaczyć. Są tu ludzie, którzy mnie znają — rzekła.
— Kiedy przyjdą twoi ludzie? — zapytał latarnik.
— Skoro tylko zapadnie noc. Wezmą ze sobą czółno. Nie widziano, gdy hrabiego przywieziono, nikt nie powinien też zobaczyć, gdy go stąd zabiorą.
— O, czas najwyższy. Nawet ten obcy już coś podejrzewał — mruczał Gabrillon. — Nie znam go, ale widziałem z wieży, że często wchodzi do domu księcia.
— W takim razie i on jest dla nas niebezpieczny — rzekła szybko Carba. — Czy masz papiery, które ci przysłałam razem z hrabią? Musimy je spalić, gdyż niewiadomo, co się może zdarzyć. Jak się ma hrabia, Gabrillonie?
— Jak zawsze. Był dla mnie wielkim ciężarem i cieszę się, że go się wreszcie pozbędę.
— Tak — rzekła. — A gdyby nawet w tej chwili coś się nam przydarzyło, nie udowodniono by nam niczego. Twój stryj Marcello umarł. Powiedziałbyś, że on ci sprowadził obłąkanego.
Zeszli na dół. W tej chwili dał się słyszeć dzwonek. Gabrillon otworzył i wyjrzał. Zobaczył Ottona, za którego plecami stała Flora.
— Czego pan tu znowu chce? — zapytał gniewnie.
— Chcę tej damie pokazać morze z wysokości latarni morskiej — odpowiedział.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 24.djvu/15
Ta strona została skorygowana.
— 669 —