— A! Dobrze, doskonale — rzekł urzędnik, przyglądając się jej przez okulary. — Więc ty jesteś kobietą, która przechowuje zmarłych i pogrzebanych?
Carba, usłyszawszy te słowa, zadrżała ze strachu, jednak zapanowała nad sobą i rzekła:
— Nie rozumiem pana, kim pan jest?
— Jestem merem i pragnę z tobą, stara, pogadać parę słówek. Przedtem jednak musicie nam pokazać obłąkanego. Gdzie on?
W tej chwili Carba zrozumiała, że obawy jej nie były płonne. Nie znajdowała innej broni, jak zawzięcie przeczyć wszystkiemu. A potem — wieczorem mieli przecież nadejść jej ludzie, zabrać hrabiego i przenieść go na inne miejsce.
— Tam jest — rzekł Gabrillon, wskazując drzwi.
Myśląc, że ma do czynienia tylko z merem, nie bał się niczego.
— A więc on jest twoim krewnym? Jak się nazywa? — zapytał mer.
— Anzelmo Marcello z Varissy.
— Masz jego dokumenty?
— Mój stryj sprowadził go do mnie i obiecał mi nadesłać potrzebne papiery. Tymczasem umarł.
— Nie chcę się z tobą wdawać w długie rozmowy, wiedz, że jeszcze sprawa tych papierów i twego stryja będzie sprawdzona, a teraz otwórz drzwi!
Strażnik usłuchał. Przybyli ujrzeli ciemną komórkę. Na sienniku leżał obłąkany, który, ujrzawszy przybyłych, rzekł skarżącym się głosem:
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 24.djvu/18
Ta strona została skorygowana.
— 672 —