miast śledztwo, o którego wyniku doniesiemy; Szanownej Pani ustnie.
Po upływie tygodnia będziemy w towarzystwie pana Rudowskiego w Poznaniu.
Polecając się wraz z córką dobroci Pani, załączam pozdrowienia od pana Rudowskiego, kreślę się
baron Franciszek Haldenberg.
Pismo to jeszcze tego samego wieczoru wysłano pocztą.
W tym samym czasie, gdy wszyscy troje zadęci byli pisaniem listu, stała się rzecz dziwna.
Było już ciemno i chłód wiał od morza, po którego falach sunęło czółno, unoszące sześciu mężczyzn.
— Oto już światło latami morskiej — rzekł jeden z nich. — Popłyniemy w jej kierunku i zatrzymamy się koło skały.
Gdy czółno przybiło do brzegu, wyszedł z niego jeden mężczyzna i udał się do latarni. Musiał znać doskonale jej położenie, gdyż wszedł bez najmniejszego wahania. Zadzwonił. Przed nim stanął nowomianowany latarnik.
— Chcę mówić ze strażnikiem latarni morskiej.
— Ja nim jestem.
— Pan? Zdaje się, że jest nim Gabrillon.
— Tak, do dziś był nim, ale go aresztowano.
— Dlaczego?
— O, nieczysta to sprawa. Zdaje mi się, że wy-