Parę chwil później silne barki parły na drzwi od zewnątrz. Drzwi zatrzeszczały, a potem zaczęły się poddawać naporowi.
— Nadchodzą, — rzekł Otto. — Osiem kul zupełnie wystarczy. Nie strzelajmy jeszcze.
Cyganie ukazali się właśnie.
— Stój! — zawołał malarz. — Czego chcecie? Strzelamy!
— Naprzód! — rozkazał Garbo, dowódca cyganów.
Wtargnęli, ale przywitano ich strzelaniną. Dały się słyszeć krzyki, przekleństwa, wołania o pomoc, jęki i syk.
— Cofać się! — usłyszano komendę Garba.
Niezranieni uciekali. Pozostawili na „placu boju“ swoich towarzyszy, gdyż salwa pistoletowa kazała im się domyśleć, że wielu było obrońców.
Po chwili przekonano się, że na ziemi leży trzech cyganów, z których dwaj byli nieżywi, jeden śmiertelnie ranny.
Otto pośpieszył do miasta, by zbudzić policję. Mer w towarzystwie żandarma natychmiast udał się do mieszkania księcia, by sporządzić protokół.
Przesłuchano rannego cygana, który nawet w obliczu śmierci nie chciał zdradzić swych braci, a nade wszystko królowej. Powiedział tylko, że obłąkany jest rzeczywiście hrabią Emanuelem de Rodriganda i że chciano go uprowadzić z wieży. W jaki sposób hrabia się tam dostał i dokąd go miano zaprowadzić, nie chciał powiedzieć. Umarł
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 24.djvu/27
Ta strona została skorygowana.
— 681 —