— Skąd pan o tym wie?
Nie mógł oderwać od niej oczu. Był oszołomiony jej widokiem i jak urzeczony mówił dalej:
— Tak, są ludzie, którzy najmują morderców, by sprzątnąć panią i pana doktora Zorskiego. Ale Pan Bóg wziął was w swą opiekę. Nie dopuści, by wam spadł włos z głowy.
— Słowa pana przerażają mnie. O czym właściwie pan mówi — zapytała Róża.
— Zaraz opowiem, madame — rzekł, upojony jej bliskością. — Tu w pobliżu mieszka hrabia Alfonso de Rodriganda pod fałszywym nazwiskiem. Przywiózł z Paryża mordercę, który miał zabić panią. Ale ten morderca przybył tu tylko po to, by panią ostrzec przed niebezpieczeństwem. Więcej nie mogę powiedzieć, adieu!
Nim zorientowano się, obcy zniknął.
— Czy on miałby być tym najętym mordercą? Wynika to, zdaje się, z jego słów — rzekła Róża.
— A więc hrabia jest w pobliżu — przerwała jej pani Zorska. — Moje dziecko, zawołaj Ludwika!
Leśniczy zjawił się natychmiast.
— Czy wiecie ,jak się nazywa ten człowiek, który tu był przed chwilą?
— Nie.
— A kim on jest? — pytała pani Zorska.
— Jest służącym włoskiego markiza, który przebywa u nauczyciela Wirskiego w Gąsowicach. Podczas katastrofy kolejowej złamał rękę i doktór kazał go tam odstawić — rzekł Ludwik.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 25.djvu/10
Ta strona została skorygowana.
— 692 —