Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 25.djvu/15

Ta strona została skorygowana.
—   697   —

ten don Alfonso mieszka u nauczyciela pod imieniem mairkiza de Acrozza.
— Niemożliwe! — krzyknął Alfonso.
Sądzę, że się starają o to, by tego Alfonsa uwięzić.
— No, niech przyjdą. Nie poznają mnie, gdyż maską papy Terbillona jeszcze się dobrze trzyma.
— Nie bardzo. Szminka już schodzi. Zmarszczki znikają, broda już się ledwo trzyma. Pierwszy lepszy policjant pozna się na tej sztuczce.
— A więc uciekajmy stąd, wyszukamy sobie jakieś bezpieczniejsze miejsce, ale uprzedzam cię, że nie odjadę stąd, dopóki nie zginie Róża.
— Ona nie zginie, gdyż wie o planowanym na nią zamachu! Dziwi się pan chyba, monsieur, któżby to mógł jej powiedzieć? Otóż przyznaję się, że ja sam ją przestrzegłem — rzekł Mason otwarcie.
— Ty? Człowieku, czy ci się zachciało żartować teraz?
— Monsieur, mówię prawdę. Jestem garoter paryski. Znają mnie jako człowieka tęgiego, który nie lubi żartować. Doktór Zorski uratował moją siostrę z narażeniem własnego życia. Nie zniosę, by jemu, albo jego rodzinie spadł włos z głowy. Chce pan zabić kobietę, która tylko uchodziła za pańską siostrę, gdyż nie jest pan ani markizem, ani hrabią.
Mówmy otwarcie. Ja — Mason Gerard, garoter, pan zaś Alfonso Kortejo, oszust, truciciel i morderca. Jesteśmy sobie równi. Powiadam panu, że doktór Zorski pozostaje od teraz pod moją opie-