Nagle „Róża“ przepłynęła obok Anglika. Kapitan stał na pokładzie i zawołał w dół:
— Holla, jacht! Pomoc?
— Pomoc! — odpowiedział Zorski. — Nie poddajcie się!
— Ani nam w głowie!
Słowa swoje potwierdził potężnym wystrzałem w stronę rabusia. Cel nie chybił. Odezwały się przekleństwa. Naraz usłyszano donośny, gniewny głos:
— Wiosła na morze! Natrzeć na nich! Gotów!
— A, to Landola! — rzekł Helmer. — Znam ten głos. Ale my go zaraz nauczymy zaczepiać z boku.
Jacht popłynął łukiem i stanął blisko nieprzyjaciela.
— Ognia! — rozkazał kapitan Helmer.
Huknęły działa. Wszystkie kule utkwiły w statku piratów.
— Tak, teraz trochę kartaczy na pokład!
Dwa średnie działa jachtu ciągle posyłały korsarzowi kule w ściany pod linią wodną, a tymczasem kartacze waliły na pokład. Piraci dopiero teraz zrozumieli, że „mały Dawid“ jest nielada przeciwnikiem i zwrócili się w jego stronę.
Ale strzały nie mogły mu szkodzić, a przeciw kulom ze strzelb Helmera obwarował się matami, które wisiały nad pokładem. W ten sposób piraci znaleźli się między „Różą“ a statkiem handlowym.
Oba statki trzymały się dzielnie, i piraci musieli przyznać, że położenie ich nie jest nadto mi-
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 25.djvu/4
Ta strona została skorygowana.
— 686 —